Kitel Anioła twego, powszedniego.

Droga na pozamiejską prywatną biesiadę. Pora roku – bezśnieżna zima, późna jesień lub przedwiośnie.  Droga mija, lecz nagle zerwana przy rzece, zabrana , możliwe, że wskutek niedawno minionej powodzi. Ostrym zakrętem odchodzi w prawo, boisz się, lecz przed tobą kierowcy śmiało sobie radzą. Jest ich dwóch, obaj w pospolitych, niewielkich samochodach. Czerwonym i popielatym.  Ruszasz tamtędy i ty, przejeżdżasz. Chcesz dotrzeć na miejsce, chcesz tam być, choć wiesz co zastaniesz u celu i to cię mile ekscytuje a przecież miłe zapewne nie będzie, lecz przykre.

Wiesz to zawczasu, bo spotykasz go po drodze, byliście umówieni. Pytasz w co będzie ubrana, bo masz pewność, że słysząc odpowiedź schlebisz w myślach sama sobie. „Taki fartuszek”, odpowiada zdawkowo, z czułością. Co o tym myśleć, dziwisz się w duchu, cóż to ma być za kreacja taka? Rozstajecie się, choć każde z was podąża na jeden i ten sam bal, ale on teraz jest z nią i z nią musi tam wejść. A ty osobno.

Już zmierzch. Docierasz na miejsce. Parkujesz. Normalnie. Adres, ciasne schody, stara kamienica. Zatęchłe, niewielkie mieszkanie, dwa, trzy pokoje, w jednym z nich stół. Biały obrus, liczni goście. Wódka, dym, zapach majonezowych sałatek. Zatrzymujesz się w przedpokoju, zdejmujesz płaszcz. Tępe światło zbyt słabych żyrandolowych żarówek.  Zapomniany klimat lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Drzwi do pokoju ze stołem na wpół otwarte i tam, w tym pokoju wszyscy są. Pojedynczo, ten i ów,  zza drzwi wychodzą. Wychodzą stamtąd, by się z tobą przywitać a każdy nieswój, zakłopotany nieco. Widocznie on niedawno przedstawił im dziewczynę. Też zjawia się wprost  zza uchylonych do połowy drzwi, jedyny zupełnie spokojny. Wie, że ty o dziewczynie wiesz. Spodziewa się, że przyjmiesz jej widok gładko a przynamniej ma nadzieję, że tak będzie. Zachęca dziewczynę, by także tu przyszła. Jest posłuszna. Podajecie sobie ręce a ty patrząc jej w oczy doznajesz jadowitej furii, w końcu na to właśnie czekałaś. Wcale nie zważając, waszą nowo zawartą znajomość  dziewczyna przyjmuje  serdecznie, z miłością. Szczerze, pięknie się uśmiecha. Młoda. Nosi okulary o szkłach tak grubych, małych i kwadratowych, że przypominają kształtem świeczniki ze szwedzkiego sklepu. Drobna i wiotka. Ma na sobie bluzkę bez ramion i bez rękawów, odkrywającą plecy, uszytą z taniej tkaniny. Bluzka nie spada z dziewczyny tylko dzięki troczkom związanym na szyi i w pasie. Fartuszek!

 Nagle mówi, że chce, by wszystko co robi z nim pomogło wam, jemu i tobie, połączyć się ponownie w parę. Wszystko dla waszego dobra, przyszłego wspólnego życia, aby biegło ono w zgodzie i harmonii. On tego już nie słyszy, od kilku chwil na powrót skryty w pokoju z obrusem. Otwierasz szeroko oczy. Ogarnia cię pusty, bezdźwięczny śmiech. Bezgłośna czkawka satyra. Myślisz: ona jest aniołem, oto stoi przede mną umysłowo upośledzony anioł. Czujesz, że powinnaś mu powiedzieć , ostrzec, lecz sumienie nie pozwala. Po ludzku, żal ci donosić na anioła.

Udajesz się do pokoju obok. Jest większy od tego z obrusem. Ciemny.  Zza okna oświetla go tylko blask ulicznej latarni. Czas na podjęcie decyzji: wejść za półotwarte drzwi, czy też raczej w miejsce uczestnictwa w balu samotnie udać się z powrotem, do domu? Bawić się w jej towarzystwie wciąż widząc, że nawet anioły miewają nie po kolei w głowach? Przede wszystkim – jeśli już wracać, jak przemierzyć bez strachu  uszkodzoną  drogę przy rzece?  Czy ryzykować  choćby i cieniem zwątpienia, że twój anioł stróż nie jest bliską krewną tego sprzed chwili, z przedpokoju? 

Budzisz się, jest czwarta nad ranem. Mogłabyś pochwycić umysłem intrygujący przedmiot  rozważań, lecz nie. Nie stać cię na bezsenność godną filozofa, gdyż jesteś leniwa. Zasypiasz.

Poprzedni wpisŚledzik na różowo.
Następny wpisSalami i serowy pleśniowy sos. Przystawka.
Zostaw komentarz