Chwyć rybę i naprzód.

Dzieciństwo - kto miał szczęśliwe lub przynajmniej tak sądzi, ten chętnie myślami do dzieciństwa wraca i wspomina a czyniąc to, przywołuje śliczne obrazy. Normalna rzecz. Banał. Opowiastka zaczyna się dziś od banału. Banał to nic złego, o ile nie będzie nadużywany. Tak samo z kiczem - lubię kicz, lubię na niego popatrzeć, lubię przynieść kicz do domu. Przywodzi na myśl atmosferę szczenięcych lat, ulubioną wieś, miłą sercu estetykę wnętrz - bezpretensjonalną i barwną. Jej nieodłączny element - kolorowa szklana ryba stojąca na telewizorze - to symbol i stylistyczna ikona.

We wsi do dziś stoi dom, stary, dziewiętnastowieczny, duży jak na tamten czas. Wybudował go pradziadek, czeski urzędnik pocztowy, pożytkując posag mej prababki. Od chwili wybudowania, dom oprócz części mieszkalnej mieścił w sobie pocztę, ponieważ inwestor życzył sobie mieć blisko do pracy. Później dom odziedziczyła moja babka, żona zawiadowcy stacji kolejowej. Mimo zmiany profesji gospodarza, poczta w domu pozostała a dziadek wzorem swego teścia, również do pracy miał niedaleko, gdyż dom stoi przy stacji. 

Kiedy byłam dzieckiem spędzałam tam wszystkie wakacje. Tam, czyli u dziadków, w ich domu pełnym przedwojennych, nieco zniszczonych mebli, zapachu gotującego się obiadu i ciepłej, serdecznej atmosfery beztroskiego spokoju, którą dom zawdzięczał obecności w nim mojej babki. Wszystko to otoczone wsią - siedliskiem życzliwych ludzi (babka posiadała dar zjednywania sobie powszechnej przychylności i w niezrozumiały dla mnie sposób skutecznie unikała jakichkolwiek konfliktów). Był zatem dom, był olbrzymi zdziczały ogród, pola pachnące zbożem i grochem z kapustą, gromnice w oknach gdy burza oraz przejażdżki na wozie pełnym siana, jeśli sąsiad wyraził zgodę. Była przyjaciółka, Jola. Było zachwycająco. 

Czas płynął, sielski wakacyjny obrazek znikał powoli, po kawałku. Rodzice Joli sprzedali swoje gospodarstwo i przenieśli się do innej miejscowości. Minęło dzieciństwo, atrakcyjność wakacyjnego czasu zaczęła być rozumiana inaczej niż spędzanie go w towarzystwie babci. Gdy odeszli dziadkowie, dom sprzedano. Przeszedł na własność Poczty Polskiej, ponieważ moja tonąca w sentymentaliźmie matka odrzucała wizję zasiedlenia domu obcymi ludźmi. Nie wiedziała, że świata i zachodzących w nim przemian nie sposób zatrzymać, i że urząd pocztowy we Wróbliku Szlacheckim przestanie być komukolwiek potrzebny.

W ciągu minionych lat odwiedzałam wieś kilkakrotnie i były to miłe wycieczki - wciąż żyli ludzie, których pamiętam a sama wieś zmieniała się dyskretnie, bez gwałtowności. Długo pozostawała łudząco podobna do szczęśliwego miejsca zapamiętanego przez dziecko.

Dzisiaj zastałam tam nowe, obce sobie miejsce: dom o którym była mowa prawdopodobnie zmienił właściciela, bo zlikwidowano mieszczącą się w nim w nim pocztę a elewacja nabrała barwy pomarańczowej (dotychczas zawsze była szara). Stacja kolejowa zamknięta na głucho, opatrzona szyldem salonu fryzjerskiego nie mieści już w sobie kolejowego bufetu pachnącego piwem i słodyczami. Nie ma placów kolejowych, silosów zbożowych, towarowej wagi, na której po drodze do domu często próbowałyśmy się z Jolą pohuśtać. Nie ma kiosku z gazetami. Elektrownie wiatrowe paskudzą krajobraz w miejscu dawnego zbiornika przeciwpożarowego, gigantycznej blaszanej beczki umieszczonej wśród pól na wzniesieniu terenu, widocznej z daleka - dostrzegłeś zbiornik, wiedziałeś - to Wróblik.

Teraz? Obca wieś, schludna, czysta i zadbana, jak wiele jej podobnych. Niczego szczególnego i osobistego tam nie ma. Żalu też nie ma, bo czego można żałować? Było się małym, teraz jest się dużym i tyle. Nic tam po mnie, niczego już tam nie znajdę. Dzieciństwo nie jest miejscem, lecz stanem umysłu. Dawny dom moich dziadków nie jest domem, lecz tylko budynkiem od chwili, gdy nie ma w nim babci. Mógłby być pocztą, magazynem, ruderą lub też w ogóle zniknąć. Co za różnica? Coś cennego jednak zauważyłam. W ogrodzie babci spotkałam kotkę. Sytuacja trwa niezmiennie od pół wieku - koty sąsiadów przychodzą w swe prastare miejsce i przysiadają w trawie. Pewnie przez ogród biegnie wodna żyła, tajny kabel wysokiego napięcia, lub leży tam przypadkowo upuszczony specjalny magnes przyciągający koty.

Kupiłam sobie szklaną rybę i choć nie trafi na telewizor, umieszczę ją w zasięgu wzroku. Pamiątka z rozszerzeniem pojęciowym, idealne schronienie dla najlepszych wspomnień. Zamiast rozczulać się tkliwie nad urokami przeszłości, spojrzę wiejskiej rybie w jej szklane oko. Dla poprawy humoru z dobrego na świetny, tyle mi właśnie wystarczy. W szklanej rybie widać wszystko co cenne, niematerialne i ważne - dziecięce emocje, uczucia, wrażenia - energię, możliwą do wykorzystania na co dzień.

Warto odnaleźć własną, osobistą szklaną rybę i zakląć w niej dobry, przyjazny świat. Sukcesu w poszukiwaniach szczerze Czytelnikowi życzę. Dobranoc.

Poprzedni wpisSzybko, łatwo, efektownie. Przystawka na ciepło. Przekąska do wina.
Następny wpisCantucci. Włoskie biszkopty migdałowe.
Zostaw komentarz